poniedziałek, grudnia 17, 2007

Varsoban - poniedziałek

Budka znalazla się Sawie a Peszt w Warsie.
Wszystko się poplątalo: ulice, swiatla, stacje metra i autobusy, numery telefonów i adresy mailowe, fotografie i kolczyki. Nic na swoim miejscu. Stare smieci nie sa tak stare jak mi sie wydawalo. Instytut nadal kipi pasją ludzi, ktorzy chodza po jego korytarzach i nudą pokoi ustawionych w rzędzie trzeciego piętra. Pan Andrzej jak zawsze na posterunku w szatni... tak, pana Andrzeja nic nie zmieni.

Krakowskie Przedmiecie jest takie male. Az dziw, ile dyskusji przynioslo w ciagu ostatniego roku... lawki, robotnicy, objazdy, latarnie! Male, ale wazne, spotkalam na nim Marysię. Przywitalam się z kuzynką z Kanady, mowilysmy po angielsku. Nie to miejsce, choć może w Warszawie najlepsze.

Moje lustro w rogu pokoju, które nigdy nie bylo tak naprawdę moje, pasuje nie tu a tam, a to co w lustrze nie pasuje nigdzie. Na szczęcie moje palce ciągle pasują do klawiatury, a Toska wciąż pragnie pieszczot. Tylko nie lubi jak nad nią jem. Nie wiedzialam o tym, Artur mi powiedzial. Siadam do pracy. Wiele przede mną.

piątek, grudnia 14, 2007

Varsoban

jesli ktos chce mnie spotkac i posluchac o Central European University i moich poczynaniach tam, zapraszam w poniedzialek na seminarium prof. Tomaszewskiego w Instytucie Historycznym UW, s.12 o godz. 9.45

czwartek, listopada 29, 2007

sesja

Dwadzieścia pięć minut po północy. Zimno. Przekręcam pokrętło grzejnika o trzy kreski w prawo. Siadam z powrotem. Na czarnej ławce zawalonej podręcznikami do historii rewolucji 1956 roku, słówkami z hiszpańskiego, instrukcjami rysunków inżynieryjnych i trzema tomami słownika węgiersko-holenderskiego mieści się dokładnie tyle mnie, ile potrzeba aby nie spaść, ale też tyle, żeby wygoda nie przeszkadzała w pracy. Stertę pomocy naukowych przykrywam czarną chustą z różowymi kwiatami– tą, która, według niektórych studentów CEU ma potwierdzać moją rosyjskość - i zagłębiam sie w lekturę o początkach politycznego anty-semityzmu w Niemczech.
Na szczęście zeszłoroczny student profesora Karady był uprzejmy pozostawić ślad po swoim procesie myślowym na marginesach książki. Robi się gorąco. Zdejmuję sweter. Z głową w swetrze gubię stronę. Odnajduję zdanie, które czytałam już trzy razy. Tak, to tu. Ołówkiem doprawiam komentarze poprzednika. Dla następnych. Dla potomnych. Za 700 lat dzieci w szkole zamiast wkuwać dzieje Kazań Świętokrzyskich, będą odszyfrowywać nasze notki na marginesach, zastanawiając się nad stanem świadomości naszego społeczeństwa. Ciekawe, co powiedzą: ‘bazgrze’ – to bez wątpienia; ‘kobieta – czepia się słówek’, ‘zdenerwowana – krzywe podkreślenia’, ‘myśli o czymś zupełnie innym’, ‘o czym? o kim?’.
Wpada Orsi. Przetupuje sobie drogę do naszego pokoju po drewnianych klepkach podłogi, poruszając przy tym wszystkie moje klepki, jakie zaprzegłam do czytania ze zrozumieniem. Czytam i nie rozumiem. To samo zdanie, po raz czwarty. Nie. Tak się nie da pracować. Trzeba coś zrobić. Pójść do kuchni i sprawdzić po raz siódmy, czy nikt nie ma kawałka czekolady w spiżarni. Nie ma. Jest wino. Biorę ostatni czysty kubek z szafki. Po chwili namysłu odstawiam na miejsce; trzeba będzie potem pozmywać. A rozpoczęcie zmywania jest jak przyznanie się do winy, przygarnięcie wszystkich osieroconych brudnych naczyń, zalegających w zlewie od dwóch dni. Tak, one nie mają ani ojca ani matki. Nikt nie chce się przyznać do opieki nad użytymi i porzuconymi haniebnie kubkami po herbacie, miskami po ciasteczkach, nożami użytymi ‘tylko jeden raz’. Cicha wojna trwa. Wyrodni po cichu porzucają ostatnie zużyte łyżeczki, w nadziei, że nie oni ostatecznie zgarną całą pulę. Ci o dużej potrzebie estetyki polegną. Zamykam więc oczy i nalewam wino do kubka po herbacie.
Przybiega Csaba. Zarażony entuzjazmem do kolejnej książki Pratcheta, którą właśnie przeczytał. Zaangażowany całym ciałem i duszą w zdawanie raportu, wypija całe wino, zagryzając gruszką. Zimno. Wracam do pokoju. Przekręcam pokrętło o kolejną kreskę. Siadam. Rozpoznaję zdanie po raz piąty. Jesteśmy w domu! Wyciągam ołówek i powtarzam w myśli: walcz.

niedziela, listopada 18, 2007

sobota, listopada 17, 2007

siedzone

problemy zawsze są siedzone
siedzone i myślone
wyobrażone

kręcą się w kółko
by wejść na podwórko
w całym szukają dziury

wyją w środku nocy
czekają pomocy
z Twojej strony
czekają łańcucha

a kiedy się już wkradną,
nie osaczą, nie dopadną
lecz utulą Cię słodko
przygarną

przecież one są Twoje
zawsze z Tobą, przy Tobie
bliskie i wyśnione
wyobrażone

wtorek, listopada 13, 2007

z muzeum

poniedziałek, listopada 12, 2007

Ktoś pamięta :)

Patrzcie patrzcie, co dostalam od Tetiany (ukr)!!



"Kto wierzy w szczęście - ma szczęście." Christian Fredrich Hebbel



Najliepsze zyczenia z okazji 89 rocznicy niepodleglosci Polski. Niech bedzie silna, zdrowa a szczesliwa, a wy z nia!

niedziela, listopada 11, 2007

Facebook / do Piotrka

Z amerykańskiego na nasze: książka twarzy.
Jestem tam jedną z setek tysięcy twarzy skatologowanych, ustawionych w rządkach, wyszukiwanych sposrod znajomych znajomych odleglych znajomych, opisanych, podpisanych agem, sexem i interestem. Tak, przyznaje sie, popelnilam czyn ciezki, choc dla mojej generacji i stanu uzytecznosci publicznej (student) odpowiedni: zalogowalam sie na Facebooku.

Mam juz dziewięciu przyjaciol. Z żadnym nie rozmawialam jednorazowo dluzej niz 15 minut. Może jedna osoba przyszlaby do mnie na herbatke, moze jedna podyskutowala ze mna o muzeach holokaustu - moja Pani profesor-, moze jedna pozyczylaby mi dobra ksiazke.

Otwierając kolejne strony jak kolorowe matrioszki, klikajac kolejne 'dalej', 'dalej' i 'dalej' by wysledzic przyjaciol twoich przyjaciol i nieprzyjaciol, odczuwasz dreszczyk emocji. Dobrze... Ja odczuwam. Nie wciagam Cie w to, choć pewnie wcale nie muszę. Czlowiek wciaga się sam. Dobrowolnie, na wlasne zyczenie zsyla na siebie tysiące pustych wiadomosci. System dobija się do Ciebie: poinformuj, potwierdź, Magda, Kasia, Lusia, Frania przyjely Cie do grona. A echo roznosi sie w cyber przestrzeni: "masz nowego przyjaciela, ciela, ciela..."

Kazdy kolekcjoner ma w sobie cos z wariata. Maniakalne zbieranie znaczków, ususzonych kwiatków, guzików, autografów, obrazków z aniolkami, butow z najnowszych kolekcji, firmowych toreb plastikowych, elektronicznych gadżetów, książek, dlugopisow co sie zawsze przydadzą, kalendarzy, chleba bo chleb w domu byc musi i wystawianie, czyszczenie, pielegnowanie, dbanie by ząbki wszystkie znajdowaly sie na miejscu, wieszanie i patrzenie czy nie zbyt krzywo, smakowanie, podziwianie i wreszcie wspominanie, to wszystko zaaplikowane ludziom dla ludzi, o ludziach i przez ludzi. Po ludziach.

Varosliget / park miejski

Dzis na parapecie zobaczylam malą bialą kupkę. Brudna i mokra przypomniala snieg. Nie jestem pewna czy to na pewno byl on, ale na wszelki wypadek skorzystam z mojej niepodzielnej wladzy nad tym swiatem i przywolam jesień sprzed tygodnia, ktora tu jeszcze byla, kiedy wyszlismy z Jessi, Zsuzsi i Andrasem na spacer.
























sobota, listopada 10, 2007

Przykazanie dla leniwców

Nigdy nie mieszaj gruszki z żóltym serem!
Jesli nie masz ochoty gotowac nic porzadnego, musisz pracowac lub po prostu nie masz nic innego w lodówce, pod żadnym pozorem nie trzyj żóltego sera, żeby wypróbować nową tarkę, bo cos trzeba przecież zetrzeć, chyba nie palce!, nie krój gruszki w kwadraciki, mozliwie jak najbardziej równe, przecież czytanie i esej poczeka, i nie zalewaj wszystkiego swoim ulubionym jogurtem bezsamkowym marki Spar. Moze lepiej już zjedz Milkę z Polski.

piątek, listopada 09, 2007

Warszawa taka jaka jest, taka jest...

Daleka droga do Warszawy

Instytut Polski oddalony jest od mojej uczelni o 10 odcinków czasowych i okolo 1200 odcinkow dlugosci. Przebylam te odcinki wczoraj wieczorem, rezygnując z możliwosci wyspiewania się w towarystwie altów i reszty towarzystwa. Przybieglam na ulice Negmezo, ktorej pieknego brzmienia nie oddadzą polskie znaki, żeby spotkać się z Vargą. Krzysztofem Vargą, którego, jak konferansjer powiedzial, Polakom nie trzeba przedstawiać...

Krzysiek Varga, pól Węgier pol Polak, a więc bratanek pelną gębą i szklanką, zadebiutowal w 1993r. zbiorem opowiadan "Aniol na skrzyzowaniu ulic". Rok wczesniej rozpoczal wspolprace z GW. Z obliczen moich wynika, ze mial wtedy lat 24. Wniosek: ja mam jeszcze dwa. Pisal recenzje książek, dzis jest szefem kultury Gazety. Napisal między innymi Bildungsroman, ktorym sie wlasnie zachlyszczam calą paszczą, a ostatnio powiesc 'Karolina', której fragmenty zostaly odczytane podczas spotkania wymalowanymi karminowo i pokrytymi blyszczykiem usty pani o wlosach koloru blond i nazwisku Kovacs. Spotkanie w Instytucie odbylo sie pod haslem "Niebo nad Warszawą". Tytul jest skradziony ze Stasiuka, Stasiuk jednak o tym wie.


Hasseliebe

Varga opowiadal na pytania o Warszawe.
- Moja relacja z tym miastem to hasseliebe. Nie znoszę go , jest brzydkie, nieuporządkowane, nie podoba mi się, ale zawsze kiedy wyjeżdżam po kilku dniach wraca tęsknota. Muszę wracać.

Sidney Polak ująl to najlepiej:

Kocham to miasto i nienawidzę go
chciałbym stąd uciec ale trzyma mnie tu coś
to prawda nie znam wszystkich jego twarzy
to prawda że nie umiem tego zważyć
są miejsca w których powracają wspomnienia
są miejsca których ciężko nie wymieniać
kamienie, które widziały tak wiele
powietrze, pachnące niedorzecznie.

Moje miasto, moje miasto.
Warszawa taka jaka jest, taka jest.

Stolica kraju, republiki banału
stolica kraju na Europy skraju
to fakty, nie mam przecież katarakty
to myśli, które teraz chcę uściślić
gdy stoję w korku widzę same zimne twarze
wszyscy są twardzi i nie chcą się obnażyć
gonitwa, bez początku i końca
osiem minut, leci światło ze słońca.

Moje miasto, moje miasto.
Warszawa taka jaka jest, taka jest.

W tym mieście żyję, w tym mieście gniję
czuję że wreszcie żyję gdy piję
czuję, piję, nic nie czuję
budzę się rano, nie wiem sam co zrobiłem
pluję wczorajszym dniem, jeszcze
wciągam warszawski tlen, jeżdżę czystym metrem
jak wszyscy w mieście, tu oddycham tym brudnym powietrzem
tu, czysty bezsens odpycha tu, czystym sercem oddychać chcesz
wiesz, tu szybkim seksem oddychasz gdzieś
czujesz - życie kosztuje, wiec codziennie to życie kupujesz
na życie pracujesz, gonisz za hajsem
nie wygrasz nic, jeśli boisz się walczyć – dziś.

Za mym oknem zimowy Saskerland
a w głośnikach waterhouse ja tu nie ściemniam
pamiętam zielone lata i zapach babiego lata
kiedy na ulicy nie handlował żaden dealer szatan
A buh, buh, buh jak strzał z bata
z nesesera bongo fire do twojego serca wpadał
i tak jak Emiliano Zapata wymiatał
a chmury nad Warszawą w białe serca składał
a teraz pytam ciebie oh ziom! What da matter?
a tutaj za dukata, a brat zabija brata
a crack attack amfetamina whoai to ma mafia
a kto na śmierci tu zarabia whoai ty wiesz.

Żyję w tym mieście i wreszcie nareszcie
mogę powiedzieć coś o tym mieście
to nie jest miasto w którym czujesz się bezpiecznie
to nie jest miasto w którym, żyć będziesz wiecznie
brudnym deszczem przesiąkasz cały, nawet we śnie
stopiony asfalt czujesz w nozdrzach boleśnie
tu nie ma ludzi którzy przyjdą ci z pomocą, nie ma
światło się zmienia a ty wjeżdżasz w dżunglę, eja

To miasto nas karmi, miasto zabija, światła latarni, nas to upija
miejskie safari, o tym nawijam, mury i ściany w nas jak rakija
w mych żyłach, to miasto to siła, światła gasną rano bo świta
rano to miasto się budzi do życia, ja buenos noches, oni buenos dios

W jak wolność której nie ma
A jak anarchia która trwa
R jak rozbój w biały dzien.
S jak najpiękniejszy sen
Z jak zobojętnienie
A jak awangarda
W jak wolność która jest
A anonim taki jak ty albo ja

Moje miasto, moje miasto.
Warszawa taka jaka jest, taka jest.

Tu radio Warszawa, świeża dostawa
tańczy każda ulica, buja się cały kraj
przesyłamy znak pokoju do wszystkich miast
przesyłamy znak pokoju do wszystkich miast
dziś jest ważne żeby skończyć głupich podziałów czas
bądźmy jedna pięścią a nie pokonają nas
tu mówi Warszawa, tu radio Warszawa
tu mówi Warszawa na cały kraj.


Moje miasto

- Warszawa jest miastem chaosu. Nic nie jest ustalone, wszystko się zmienia. Mogę zjesc zupe w milej knajpce, a po trzech miesacach zastac w tym samym miejscu pralnie albo sklep hydrauliczny. To rozwój chaotyczny, niepochamowany.
'Igen, igen' mrucze do siedzącej kolo mnie węgierki.
-Warszawa to miasto bez serca. W centrum nic się nie dzieje. Byl taki dowcip: Poznaniak przyjeżdża do Warszawy; na przystanku przy skrzyżowaniu torów tramwajowych pyta tutejszego o drogę do centrum. - Przecież tutaj jest centrum!
Zeby wyjsc gdzies wieczorem, nie wystarczy znalezc sie w geograficznym srodku miasta. Trzeba znac konkretne miejsca, one są gdzie pochowane, poukrywane.
Kiwam glową, a ze mną kiwa się krzeslo.

Varga opowiadal też o tym, jak mloda Warszawa (nie mam tu na mysli snobistycznej klasy prozniaczej zwanej Warszafką) szuka swojej identyfikacji w tym 'miescie naplywowców', gdzie, jak wiesc gminna niesie, 'najpiękniejsze dziewczyny są przyjezdne'. Jednym z najbardziej jednoczących dla mlodych ludzi elementów Warszawy jest, paradoksalnie, powstanie 44'. Paradoksalnie, bo wiekszosc dziadkow mlodych Warszawiaków podczas wojny mieszkala na Kresach, Pomorzu lub w mazowieckich wsiach. Przy okazji budowania Muzeum PW powstalo mnostwo mlodych inicjatyw. Komiksy, piosenki, mlode galerie uzywaja mitu powstania i adoptują go do dzisiejszej swiadomosci Warszawiaków.

Varga zyje w zgodzie ze swoim nazwiskiem, jesli je odczytac po polsku. Jego jezyk opisu jest niepowtarzalny. Choc opowiada o zwyklych rzeczach, wpada na pomysly doprawdy kosmiczne. Potrafi polaczyc niebo z ziemia w jednym prostym zdaniu. Gorąco polecam. Ja zaczynam czytanie od opowiesci o odnajdywaniu sie pomiedzy Warszawą a Budapesztem.


http://www.varga.pl/start.html - strona prywatna czyli odrobina reklamy wlasnej osoby :)
http://www.kumple.blog.pl - salon literacki

środa, listopada 07, 2007

Kowaluki

Hurra!
Mialam gosci! Wreszcie!
Prawdziwych, bo z daleka.
Kasia i Maciek przyjechali w srodę w poludnie. Przywiezli mi kielbasę, tonę rajstop i Politykę. Nie wiedzialam, z czego się bardziej cieszyć.

Pierwszego wieczoru zabralam ich na imprezę w akademiku CEU. Udalo mi sie po raz pierwszy wyciagnac takze Jessi i Orsi, z ktorymi mieszkam w pokoju. W gmaszysku, które postawione jest posrodku Niczego, na obrzezach miasta i przypomina bardziej hotel Forum niz swojskie baraki na Zwirki i Wigury, miala miejsce DYSKOTEKA. W doslownym, szkolnym tego slowa znaczeniu. Zabawa przednia. Wrocilismy o 2 do domu.

W czwartek, dzien zmarlych, spalam jak zabita. W poludnie obudzilam sie z krzykiem "co z Czakersami?", na szczęscie poradzili sobie beze mnie. Dzielne misie przewędrowaly cala Budę wzdluz i wszerz. Wieczorem zabralam ich do teatru na sztukę polską. Gdy powoli wygaszano swiatla Kasia zapytala teatralnym szeptem: mam nadzieje, ze to nie jest sztuka nowoczesna. Byla. Nowoczesna do bolu. Oboje z Mackiem nie zrozumielismy przeslania. Mowiac szczerze niewiele zrozumielismy. Kasia tlumaczyla nam sens w drodze do kafejki-klubu Simpla. Tam przy grzanym winie ucielismy sobie pogawedke 'o wyzszosci martyrologii wegierskiej nad polska' :)

Piątkowy podzial zadan byl prosty- Hania sie uczy i gotuje obiad, Kowalukowie zwiedzają. Ale slonce prazylo tak mocno, ze ni dalo sie odmowic spaceru po wyspie sw.Malgorzaty. Wynajelismy 3 osobowy rower, ktorym smignelismy wokol sredniowiecznych murow klasztoru.
Wieczorem impreza w naszym mieszkaniu. Zaprosilam wszystkich znanych lepiej lub gorzej ludzi z CEU. Przeciez wiadomo, ze nie przyjdzie nawet jedna czwarta...! Przyszla polowa. Nie musze mowic, ze zabraklo wina.

Sobota: plan naukowy ciagle obowiazywal. Zaczelam wiec od zarezerwowania biletu lotniczego. Przez trzydniowy dylemat 'w jedna czy w dwie strony' stracilam okazje pojechania za 40 forintow ( + oplaty :) Po milej wegiersko-polsko-angielskiej pogawedce z pania agentką Wizzair poszlismy na spacer do parku. Stamtad droga wiodla obowiazkowo przez grzaną kukurydzę i slone bulki, zamek - transylwańską rekonstrukcję oraz... ZOO! :) Fantastyczne. Skonczylismy popijajac kawe i grajac w bierki.

Niedziela. Swięto. Uczę się. Kowaluki poszly na zakupy, po kostium kapielowy dla Kasi, do kapieli w lazni. Przy okazji zdobyli: 4 torebki papryki, 5 tokaji, 3 inne wina, pudelko marcepanowych batonikow, orzeszki pistacjowe.
Wieczorem zjedlismy polowe batonikow i cala paczke orzeszkow, suto popijajac winem. Pobliski pub byl zamkniety, wiec turniej gier planszowych urzadzilismy w duzym pokoju: Kasia, Maciek, Jessi, Andrasz, Zsuzsi. Adam i Orsi dopingowali. Towarzystwo podzielilo sie kilkoma ostatnimi papierosami. Mysle, ze nasz papierosowy taras Kasia i Maciek zapamiętają najlepiej.


Zrobilismy rundkę kolorowym tricyklem...


po wyspie, gdzie zyla swieta Malgorzata


w murach swojego klasztoru


kamiannymi schodkami zejsc mozna nad sam Dunaj


zeby przyjrzeć się Pesztowi od innej niż zwykle strony


Kochane są Kowaluki,


chcieli pójsc do lazni


zeby zaznac termalnych kąpieli


- to zdjecie zrobil Maciek


W Zoo

\
widzielismy


calkiem


duzo


ciekawych


okazów


Plac bohaterów




to serce Budapesztu


tu można odpocząć


zatrzymać się w pospiechu


i zastanowić się nad przemijalnoscią


i kruchoscią życia


Korzystajmy więc z niego,


póki nie prysnie

sobota, listopada 03, 2007

koncert Dona

Każdy marzy o takim poniedzialku!
Po dwudniowym warsztacie sluchowym, w którym mialam szczescie brac udzial, Donovan Mixon dal koncert. Sala wibrowala pod wplywem kontrabasu; perkusista robil fantastyczne miny; Gyorgy dzielnie sobie radzil jako przedstawiciel naszej grupy warsztatowej, a Don... Don po prostu byl sobą :)
Zagrali: All The Things, Blues In The Closet, Freddie the Freeloader, 3 Flowers, Alone Together, Blue in Green, Body & Soul, I Remember You, Miss Jones, Out of Nowhere i Very Early. W zalaczniku puszczam








Dynia


Przedstawiamy Państwu dynię!


prawdziwą węgierską


jak pietruszkę ciach ciach ciach


porek i selerek trach


Siekamy! :)