Po dniu drogi zatrzymał się w mieście, gdzie ciężkie żaluzje zasłaniają ludzi. Przycupnął pod parlamentem, miasta tego świątynią. Wyjął kiełbasę i twaróg. Usiadł. Miasto przeciągnęło się w zdziwieniu, poruszyło się w światłach, rozedrgało swe cielsko na sekundę, ledwie uchwytną. – Ach, to tylko Wars – pomyślało. Ziewnęło, na powrót opuściło żaluzje i usnęło.
Poczułam tę chwilę. Byłam wtedy na górze Gellerta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz