środa, listopada 07, 2007

Kowaluki

Hurra!
Mialam gosci! Wreszcie!
Prawdziwych, bo z daleka.
Kasia i Maciek przyjechali w srodę w poludnie. Przywiezli mi kielbasę, tonę rajstop i Politykę. Nie wiedzialam, z czego się bardziej cieszyć.

Pierwszego wieczoru zabralam ich na imprezę w akademiku CEU. Udalo mi sie po raz pierwszy wyciagnac takze Jessi i Orsi, z ktorymi mieszkam w pokoju. W gmaszysku, które postawione jest posrodku Niczego, na obrzezach miasta i przypomina bardziej hotel Forum niz swojskie baraki na Zwirki i Wigury, miala miejsce DYSKOTEKA. W doslownym, szkolnym tego slowa znaczeniu. Zabawa przednia. Wrocilismy o 2 do domu.

W czwartek, dzien zmarlych, spalam jak zabita. W poludnie obudzilam sie z krzykiem "co z Czakersami?", na szczęscie poradzili sobie beze mnie. Dzielne misie przewędrowaly cala Budę wzdluz i wszerz. Wieczorem zabralam ich do teatru na sztukę polską. Gdy powoli wygaszano swiatla Kasia zapytala teatralnym szeptem: mam nadzieje, ze to nie jest sztuka nowoczesna. Byla. Nowoczesna do bolu. Oboje z Mackiem nie zrozumielismy przeslania. Mowiac szczerze niewiele zrozumielismy. Kasia tlumaczyla nam sens w drodze do kafejki-klubu Simpla. Tam przy grzanym winie ucielismy sobie pogawedke 'o wyzszosci martyrologii wegierskiej nad polska' :)

Piątkowy podzial zadan byl prosty- Hania sie uczy i gotuje obiad, Kowalukowie zwiedzają. Ale slonce prazylo tak mocno, ze ni dalo sie odmowic spaceru po wyspie sw.Malgorzaty. Wynajelismy 3 osobowy rower, ktorym smignelismy wokol sredniowiecznych murow klasztoru.
Wieczorem impreza w naszym mieszkaniu. Zaprosilam wszystkich znanych lepiej lub gorzej ludzi z CEU. Przeciez wiadomo, ze nie przyjdzie nawet jedna czwarta...! Przyszla polowa. Nie musze mowic, ze zabraklo wina.

Sobota: plan naukowy ciagle obowiazywal. Zaczelam wiec od zarezerwowania biletu lotniczego. Przez trzydniowy dylemat 'w jedna czy w dwie strony' stracilam okazje pojechania za 40 forintow ( + oplaty :) Po milej wegiersko-polsko-angielskiej pogawedce z pania agentką Wizzair poszlismy na spacer do parku. Stamtad droga wiodla obowiazkowo przez grzaną kukurydzę i slone bulki, zamek - transylwańską rekonstrukcję oraz... ZOO! :) Fantastyczne. Skonczylismy popijajac kawe i grajac w bierki.

Niedziela. Swięto. Uczę się. Kowaluki poszly na zakupy, po kostium kapielowy dla Kasi, do kapieli w lazni. Przy okazji zdobyli: 4 torebki papryki, 5 tokaji, 3 inne wina, pudelko marcepanowych batonikow, orzeszki pistacjowe.
Wieczorem zjedlismy polowe batonikow i cala paczke orzeszkow, suto popijajac winem. Pobliski pub byl zamkniety, wiec turniej gier planszowych urzadzilismy w duzym pokoju: Kasia, Maciek, Jessi, Andrasz, Zsuzsi. Adam i Orsi dopingowali. Towarzystwo podzielilo sie kilkoma ostatnimi papierosami. Mysle, ze nasz papierosowy taras Kasia i Maciek zapamiętają najlepiej.


Zrobilismy rundkę kolorowym tricyklem...


po wyspie, gdzie zyla swieta Malgorzata


w murach swojego klasztoru


kamiannymi schodkami zejsc mozna nad sam Dunaj


zeby przyjrzeć się Pesztowi od innej niż zwykle strony


Kochane są Kowaluki,


chcieli pójsc do lazni


zeby zaznac termalnych kąpieli


- to zdjecie zrobil Maciek


W Zoo

\
widzielismy


calkiem


duzo


ciekawych


okazów


Plac bohaterów




to serce Budapesztu


tu można odpocząć


zatrzymać się w pospiechu


i zastanowić się nad przemijalnoscią


i kruchoscią życia


Korzystajmy więc z niego,


póki nie prysnie

Brak komentarzy: