piątek, stycznia 25, 2008

ejszaka

Nikt w tym domu nie ma papierosa! Nagle wszyscy zaczęli być świętoszkami. Uczą się, nie palą, nie uprawiają seksu w łazience. Myją po sobie wszystkie naczynia. Czyszczą nawet kuchenkę. Trzeba wiać, póki nocy starczy.

Idąc Thokoly ut mijam dziewczyny. Dziewczyny, jak każde inne–te z dziennych autobusów, tylko teraz stoją w cieniu nocnych. W autobusach za to brodacze. Brodacze, wąsacze, Cyganie i jeden Murzyn.

Vaci ut turystyczny o tej porze startuje do konkursu o miano małego Los Angeles. Rozespani bramkarze siedzą na zewnątrz czerwonych rozedrganych drzwi nocnych klubów. Podpici Angole obijają się od jednej ściany ulicy do drugiej. Wokół rozświetlonej katedry skrywającą karzącą prawicę świętego Stefana, z każdego rogu dobywa się muzyka. Kalejdoskop, karnawal. Jak w rumuńskiej taksówce.

Nad rzeką - Dublin. Mewy uczepiły się dachu łodzi – klubu. Te, dla których nie starczyło miejsca wirują pomiędzy roztańczonymi lampionami w rytm muzyki. Ich skrzek paraliżuje myśli. Piaskiem wzdłuż szosy dochodzę do słynnych butów – rzeźby pamiątki po utopionych w tym miejscu Żydach. Taksówki suną jedna za drugą, rozszczepiając światłami długimi to krótkimi na przemian wąski pasek wybrzeża w samym środku miasta. Biegnę; samotny jogging wygląda mniej podejrzanie niż samotny spacer.

Przez parlament, śmietniki Nadoru, zajezdnię trolejbusową i uliczki w pseudożydowskiej dzielnicy dobieram się do Blaha. Tu nikt nie slyszal o dwudziestu oficerach lotnictwa, co obradowali nad bezpieczenstwem lotow. Ani o Węclawskim, ktory odszedl. Ani o "Strachu".

Brak komentarzy: